Moje Wielkie Włoskie
Wakacje.
Koniec sierpnia. Lato chowa się
już za horyzontem. Czas po woli przestawić się na tryb jesienny, nieco bardziej
pracowity. Pora również zrobić porządek
z masą zdjęć przywiezionych z wakacji. Najbardziej wartościowe z nich to te z Włoch.
Kiedy to było…sam początek lipca. Wenecja. Asyż, Amalfi, Positano, Sorrento, Neapol,
Pompeje, Herkulanum, Wezuwiusz. Plany podróży dojrzewały dłuższy czas, w
końcu decyzja: Jedziemy!!! Wymarzone miejsca, spotkanie z
historią, pięknymi widokami, naszą ulubioną kuchnią.
Wielkie Włoskie Wakacje pachniały
w tym roku przede wszystkim cytrynami, ponieważ większość urlopu spędziliśmy na
Wybrzeżu Amalfitańskim słynącym ze wspaniałych widoków oraz niezwykłych upraw
cytryn. Wielkich, pachnących, słodko-kwaśnych cytryn, których drzewa wpięte w
urwiska skalne górują nad małymi nadmorskimi miasteczkami.
Wszystko to należało uwiecznić: widoki,
zapachy, smaki. Dlatego też mała czarna
torebeczka, która miała stanowić uzupełnienie letnich sukienek (i do której mam
duży sentyment, ponieważ nosiła ją moja mama w latach 80-tych) nawet nie
została wyjęta z walizki. Przez 3 tygodnie nosiłam ze sobą ogromną torbę z
aparatem i obiektywami. Żal było nie uwiecznić tych pięknych miejsc, aby lista
zdjęć, które „nigdy nie powstaną” (a o których już pisałam na blogu) nie
uległa znacznemu powiększeniu. Nie odkryję nic nowego pisząc, że Włochy są
piękne, urzekające, można się w nich zakochać od pierwszego wejrzenia i może to
być miłość na całe życie. Wszystko to dzięki słońcu, w którym najzwyklejszy
zaułek wygląda urokliwie, kwiaty nabierają barwy, poprawia się nastrój, aperol
oraz włoskie wino smakują wspaniale.
Na początek Asyż.
Miasteczko, które ma dla mnie
pudrowy kolor. Średniowieczne budynki, schody wijące się wzdłuż wąskich uliczek,
niskie murki, niezliczone kościoły wszystko to zbudowane jest z beżowego
kamienia, który w ostrym słońcu nabiera nieco pudrowego koloru.
Pierwszy raz w Asyżu byłam wiele lat
temu, w czasie studenckiej włóczęgi po Włoszech, z moimi ówczesnymi
przyjaciółmi. Przyjaciół już nie ma, ale zostało dobre wspomnienie. Dlatego też
wiedziałam, że kiedyś wrócę, aby jeszcze
raz nasycić się tym miejscem. Nie jestem zbyt religijna, nawet nie wiem czy
wierząca, ale Asyż ma niezwykłą aurę
jakby czuło się podniosłą atmosferę budowaną przez stulecia. Uśpione w ciepłym
słońcu kościoły, fontanny z chłodzącymi się w nich ptakami, nieliczni turyści, bo
Asyż nie jest miejscem, gdzie tłoczą się tłumy wiernych. Na początku lipca jest
tam nawet pustawo.
Wisienką na torcie naszego
pobytu w Asyżu był Hotel Sole, w którym się zatrzymaliśmy. Znajduje się w
średniowiecznej kamienicy blisko rynku. Zapewne dzisiaj bym o nim nie pisała,
gdyby nie pewien szczegół. Odebraliśmy klucze do pokoju 76, wąska drewniana
winda zawiozła nas na ostatnie piętro. Mały pokoik urządzony w klasycznym stylu
i okno zasłonięte okiennicami. Otwieramy je i naszym oczom ukazuje się taras z
widokiem na dachy domów, kościołów, niezliczonych dzwonnic oraz miasteczko znajdujące
się u stóp góry, na której położony jest Asyż. Sceneria godna starych włoskich
filmów...
Ogromne wrażenie robi Bazylika św.
Franciszka z freskami Giotta. Pamiętam, że tuż po mojej pierwszej wizycie w Asyżu miało
miejsce trzęsienie ziemi, w wyniku którego część kościoła zawaliła się a
malowidła uległy częściowemu zniszczeniu. Dzisiaj nie ma śladu po tych
wydarzeniach.
Warto podróżując po Włoszech
zatrzymać się w Asyżu dla jego historii, piękna architektury, atmosfery i dla tego ubogiego
zakonnika, który dzięki swojej skromności, prostocie życia rozsławił to miejsce. O tym życiu świadczy habit św. Franciszka znajdujący się w
Bazylice – prosty, połatany, ubogi.