Piotr
Piotr bardzo często wraca wspomnieniami do wakacji na wsi. Nawet ostatnio odwiedził
tamte strony. Nie ma już jednak drewnianej szopy, budy dla psa, sad zarósł,
zostały tylko stare jabłonie. Wszystko jakby mniejsze, pokurczone. Pomyślał
nawet, aby przejść się między drzewami, ale trawa była po kolana, więc pewnie
pełno tam kleszczy.
Do dziadków przyjeżdżał
na całe dwa miesiące. Nigdy się tam nie nudził. Całe dnie spędzał na rowerze, z
chłopakami ze wsi jeździł na górkę, w miejsce gdzie były niemieckie bunkry. Czego oni tam
nie wymyślali, mieli naprawdę różne pomysły. Wtedy nikt dzieciaków nie
pilnował, bo dorośli zajęci byli pracą w polu. To były piękne czasy. Człowiek
wracał po całym dniu brudny, z ranami na kolanach. Piotr jest
przekonany, że teraz przy takich skaleczeniach na pewno miałby tężec… O ile
dobrze pamięta spędzał na wsi większość wakacji zarówno w podstawówce, jak i
liceum.
Ale cofnijmy się do tego jednego lata w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, a nawet jednego, konkretnego dnia, kiedy to Piotr jest jeszcze Piotrusiem i ma zaledwie osiem lat. Właśnie babcia zamyka ostatnią z dwóch metalowych menażek z kompotem, które Piotruś ma zanieść pracującym przy żniwach. Jest bardzo gorąco, ale na szczęście droga na pole prowadzi wzdłuż lasu. Menażki są cieżkie i obijają się chłopcu o nogi. Piotrek nie narzeka idzie dziarsko zacienioną drogą, kopie szyszki i gwiżdze. Kiedy dociera do celu pracujący przy żniwach chwalą go, że tak dzielnie poradził sobie z ciężkimi menażkami. W nagrodę wujek pozwala Piotrkowi powozić końmi w drodze powrotnej. Chłopiec jest dumny, siedzi na wozie i trzyma lejce, czuje się taki odpowiedzialny i dorosły...
Ale cofnijmy się do tego jednego lata w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, a nawet jednego, konkretnego dnia, kiedy to Piotr jest jeszcze Piotrusiem i ma zaledwie osiem lat. Właśnie babcia zamyka ostatnią z dwóch metalowych menażek z kompotem, które Piotruś ma zanieść pracującym przy żniwach. Jest bardzo gorąco, ale na szczęście droga na pole prowadzi wzdłuż lasu. Menażki są cieżkie i obijają się chłopcu o nogi. Piotrek nie narzeka idzie dziarsko zacienioną drogą, kopie szyszki i gwiżdze. Kiedy dociera do celu pracujący przy żniwach chwalą go, że tak dzielnie poradził sobie z ciężkimi menażkami. W nagrodę wujek pozwala Piotrkowi powozić końmi w drodze powrotnej. Chłopiec jest dumny, siedzi na wozie i trzyma lejce, czuje się taki odpowiedzialny i dorosły...
Przed domem dziadków zeskakuje z wozu i pędzi na obiad. W kuchni unosi się zapach zalewajki. Babcia długą chochlą
miesza zupę w ogromnym garnku, a potem wypełnia talerz po brzegi. To najlepsza
zupa na świecie, smakuje wspaniale. Babcia stawia talerz na stole
przykrytym kolorową ceratą i Piotrek zaczyna jeść. W zupie pływają leniwie duże
kawałki ziemniaków, więc chłopiec przepoławia je brzegiem łyżki. Jest parno. Firanka
lekko wydyma swoje białe żagle, zmęczone upałem muchy błądzą w jej labiryntach
bez celu. Słońce ogrzewa stojący na parapecie talerz z jabłkami, które rano
babcia zebrała w sadzie. Aromat jabłek wabi osy, które nerwowo wydeptują
ścieżki na czerwono-żółtej skórce. Zegar odmierza miarowo letnie, popołudniowe
minuty. Piotrek je swoją zupę i patrzy przez okno. Dziadek właśnie zaczął sprzątać
podwórko przed burzą, zanosi ciężkie wiadra do szopy, przywiązuje psa do budy,
zamyka wszystkie drzwi. Do burzy jeszcze daleko, więc wiatr nadal nieśmiało
błądzi w konarach starego orzecha rosnącego na podwórku. Cienie liści
poruszanych przez wiatr wędrują po kuchni wprawiając w ruch ściany, stary
kredens i kolorową ceratę na stole. Piotrek pomyślał, że skoro będzie padać nie
pojeździ już dzisiaj na rowerze… Szkoda. A potem przychodzi burza. Podwórko przybiera
kolor granatowy, a smugi deszczu rozmazują kształty stodoły, starego orzecha,
psiej budy. Wkrótce przez małe kwadraty szyb nie będzie nic widać. Tylko
jaskrawe błyski będą zwiastować groźne pomruki burzy.
Po pół godzinie
wszystko cichnie. Z szyb uciekają pospiesznie ostatnie krople deszczu i widać,
że świat odzyskał już swoje kształty i kolory. Piotruś wybiega na podwórko,
które pokryło się tysiącem małych jeziorek. Można je przeskakiwać, rzucać w nie
kamieniami i puszczać łódki z liści. Po chwili w tenisówkach Piotrka chlupie
woda a długie wąsy sznurówek są czarne od ziemi. Z oddali dobiegają jeszcze
odgłosy burzy. Może nadal pada w sąsiedniej wsi? Piotrek postanawia to
sprawdzić i wspina się na stary orzech. Najpierw trzeba wejść na stos żelastwa,
który od zawsze leży pod orzechem i dosięgnąć najniższej gałęzi. Początkowo tenisówki
ześlizgują się po mokrej korze, ale po chwili chłopiec znika w bujnej zieleni
liści. Kolejne piętro i kolejne, aż wszystkie małe jeziorka widać z góry,
odbija się w nich stary orzech, dach stodoły i kawałki niebieskiego nieba.
Piotrek postanawia wspiąć się jeszcze wyżej, bo chociaż burza odeszła to może
uda się zobaczyć gospodarstwo wujka. I jeszcze jedna gałąź. Niestety nic to nie
daje, trzeba schodzić. W dół jest trudniej. Piotrek zsuwa się powoli szukając
nogami gałęzi, na której mógłby stanąć. Jest już poniżej dachu domu, gdy mokra
tenisówka zsuwa się po śliskiej gałęzi i Piotrek spada ze starego orzecha.
- Spadałem z dużej
wysokości…w ostatniej chwili odbiłem się od najniższej gałęzi, wystrzeliłem jak
z procy, przeleciałem przez płot i upadłem na trawę. - opowiada Piotr - Nie
miałem żadnych złamań, skończyło się na kilkudniowej obserwacji w szpitalu. Gdyby
mnie ta gałąź nie odbiła spadłbym na stertę żelastwa i najpewniej nie mógłbym
ci opowiedzieć tej historii. Można stwierdzić, że to była „ostatnia gałąź
ratunku”.