niedziela, 30 sierpnia 2015


Moje Wielkie Włoskie Wakacje.
Koniec sierpnia. Lato chowa się już za horyzontem. Czas po woli przestawić się na tryb jesienny, nieco bardziej pracowity. Pora również zrobić porządek  z masą zdjęć przywiezionych z wakacji.  Najbardziej wartościowe z nich to te z Włoch. Kiedy to było…sam początek lipca. Wenecja. Asyż, Amalfi, Positano, Sorrento, Neapol, Pompeje, Herkulanum, Wezuwiusz. Plany podróży dojrzewały dłuższy czas, w końcu  decyzja: Jedziemy!!! Wymarzone miejsca, spotkanie z historią, pięknymi widokami, naszą ulubioną kuchnią.
Wielkie Włoskie Wakacje pachniały w tym roku przede wszystkim cytrynami, ponieważ większość urlopu spędziliśmy na Wybrzeżu Amalfitańskim słynącym ze wspaniałych widoków oraz niezwykłych upraw cytryn. Wielkich, pachnących, słodko-kwaśnych cytryn, których drzewa wpięte w urwiska skalne górują nad małymi nadmorskimi miasteczkami.
 Wszystko to należało uwiecznić: widoki, zapachy, smaki.  Dlatego też mała czarna torebeczka, która miała stanowić uzupełnienie letnich sukienek (i do której mam duży sentyment, ponieważ nosiła ją moja mama w latach 80-tych) nawet nie została wyjęta z walizki. Przez 3 tygodnie nosiłam ze sobą ogromną torbę z aparatem i obiektywami. Żal było nie uwiecznić tych pięknych miejsc, aby lista zdjęć, które „nigdy nie powstaną” (a o których już pisałam na blogu) nie uległa znacznemu powiększeniu. Nie odkryję nic nowego pisząc, że Włochy są piękne, urzekające, można się w nich zakochać od pierwszego wejrzenia i może to być miłość na całe życie. Wszystko to dzięki słońcu, w którym najzwyklejszy zaułek wygląda urokliwie, kwiaty nabierają barwy, poprawia się nastrój, aperol oraz włoskie wino smakują wspaniale.
 
Na początek Asyż. 
 
Miasteczko, które ma dla mnie pudrowy kolor. Średniowieczne budynki, schody wijące się wzdłuż wąskich uliczek, niskie murki, niezliczone kościoły wszystko to zbudowane jest z beżowego kamienia, który w ostrym słońcu nabiera nieco pudrowego koloru.
Pierwszy raz w Asyżu byłam wiele lat temu, w czasie studenckiej włóczęgi po Włoszech, z moimi ówczesnymi przyjaciółmi. Przyjaciół już nie ma, ale zostało dobre wspomnienie. Dlatego też  wiedziałam, że kiedyś wrócę, aby jeszcze raz nasycić się tym miejscem. Nie jestem zbyt religijna, nawet nie wiem czy wierząca, ale  Asyż ma niezwykłą aurę jakby czuło się podniosłą atmosferę budowaną przez stulecia. Uśpione w ciepłym słońcu kościoły, fontanny z chłodzącymi się w nich ptakami, nieliczni turyści, bo Asyż nie jest miejscem, gdzie tłoczą się tłumy wiernych. Na początku lipca jest tam nawet pustawo.
Wisienką na torcie naszego pobytu w Asyżu był Hotel Sole, w którym się zatrzymaliśmy. Znajduje się w średniowiecznej kamienicy blisko rynku. Zapewne dzisiaj bym o nim nie pisała, gdyby nie pewien szczegół. Odebraliśmy klucze do pokoju 76, wąska drewniana winda zawiozła nas na ostatnie piętro. Mały pokoik urządzony w klasycznym stylu i okno zasłonięte okiennicami. Otwieramy je i naszym oczom ukazuje się taras z widokiem na dachy domów, kościołów, niezliczonych dzwonnic oraz miasteczko znajdujące się u stóp góry, na której położony jest Asyż. Sceneria godna starych włoskich filmów...
Ogromne wrażenie robi Bazylika św. Franciszka z freskami Giotta. Pamiętam, że tuż po mojej pierwszej wizycie w Asyżu miało miejsce trzęsienie ziemi, w wyniku którego część kościoła zawaliła się a malowidła uległy częściowemu zniszczeniu. Dzisiaj nie ma śladu po tych wydarzeniach.
Warto podróżując po Włoszech zatrzymać się w Asyżu dla jego historii, piękna architektury, atmosfery i dla tego ubogiego zakonnika, który dzięki swojej skromności, prostocie życia rozsławił to miejsce. O tym życiu świadczy habit św. Franciszka znajdujący się w Bazylice – prosty, połatany, ubogi.